jazzwoman

Profil użytkownika: jazzwoman

Łódź Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 56 minut temu
519
Przeczytanych
książek
519
Książek
w biblioteczce
519
Opinii
2 550
Polubień
opinii
Łódź Kobieta
Dodane| 20 książek
Za Ryszardem Koziołkiem: "Czytać, czytać, dużo czytać", ale też koniecznie żyć z ludźmi wokół siebie i realizować marzenia.

Opinie


Na półkach:

Dobry pisarz przemawia do nas poprzez swoje dzieła, które nadal żyją i rezonują wtedy, gdy jego już nie ma. W swojej twórczości nadal istnieje i ma głos, wpływ na nasze emocje, a co za tym idzie, także poglądy i wybory. Są twórcy niepodrabialni, jedyni w swoim rodzaju, niczym idiomy, odczytywani jako całość, pewien stempel, po którym ich rozpoznajemy. Nie wszyscy byli tacy od początku. Niektórzy odnaleźli swoją ścieżkę późno, nie zdążyli powiedzieć wszystkiego, inni zaś byli bardziej charyzmatyczni niż ich dorobek, stanowili kreację sami w sobie… Autorka w „Idiomach” podąża tropem pisarzy, by prześledzić kolejne etapy ich stawania się, pomysły na „samostwarzanie” i sekrety indywidualności.

Witkacy składał swój świat ze sprzeczności, dążąc do Czystej Formy nigdy jednak nie przekraczał granicy, za którą jest już tylko bezformie i chaos. Horror vacui czyli lęk przed próżnią każe mu wypełniać całą przestrzeń w sobie i wokół siebie dziwnością i kontrowersją – „wszystkoizmem”. Gombrowicz, dzięki swej intuicji, zdołał przewidzieć przemianę postaw społecznych na przestrzeni dziesięcioleci, opisał zaraźliwość ludzkich reakcji pod naporem zbiorowości tak doskonale jak Gustaw Le Bon w „Psychologii tłumu”, przenosząc swoje spostrzeżenia i domysły na grunt literatury w „Transatlantyku”. Pisarze mają dar antycypowania przyszłości, wykraczania odważnie poza swój czas i podążania za nowoczesnością, która sama jeszcze nie wie, że wkrótce nadejdzie.

Na czym polega fenomen Schulza? Albo osobność Norwida, o którym za jego życia pisano: „Jest to fortepianista, któremu brak palców i dlatego, chcąc objawić harmonijne tony (…) tłucze po klawiszach łokciami i piętami (…)” A jednak przetrwał, okazał się też niezłomnym krytykiem swego czasu i człowieka, który przy swoim żarliwym katolicyzmie upomina się o czystość wiary i uczciwość sumienia. Norwid, czyli poeta „niezadomowiony – we własnym domu, w ojczyźnie, w piśmie.”

Sposób, w jaki Eliza Kącka pisze o twórcach i literaturze jest niesamowicie wciągający poprzez swoją panoramiczność i dynamikę. To tak naprawdę krótkie, a zarazem zaskakująco pojemne treściowo eseje. Pisarz jest w nich źródłem, z którego wypływa cała masa pokrewnych strumieni, podążających w kierunku historii, w kierunku recepcji twórczości, ale też życia osobistego, motywacji, czy, co bardzo ciekawe, inspiracji, tych wcześniejszych i tych dopiero po latach. Pokazuje to wyraźnie, że literatura żyje, oddziałuje, szczególnie ta buntownicza, eksperymentująca, w której autor wyraża siebie, nie oglądając się na kanon, na zapotrzebowanie, przekraczając wszelkie normy, a także własne możliwości.

Rozdziały poświęcone Marii Janion najlepiej uczą, jak można literaturę rozumieć, czytać całościowo, wychwytując to wszystko, co skryte między wierszami, łączyć i zestawiać wokół problemów i zjawisk, wyprowadzając wciąż nowe prawdy. Eliza Kącka niczym baletnica porusza się w temacie, czuje go, wyłuskuje rzeczy najważniejsze, przedstawiając je nam w sposób przejrzysty i po prostu literacko piękny. Płynie w tych opowieściach, daje się ponieść myśli, zawsze jednak ją kontroluje, konsekwentnie zmierzając do puenty. Rewelacyjne są te nagłe skojarzenia, niby odległe, a tu nagle bliskie, jak Miron i Duchamp podnoszący zwykłość na wyżyny sztuki, z życia zaś czyniący teatr, ku uciesze wiernej publiczności. Termin „diogenizacja” życia, użyty tutaj w kontekście mironowskiego „zapadania” się we własne ja, już ze mną pozostanie.

„Idiomy” charakteryzuje cudowna lekkość i erudycyjna ekwilibrystyka słowem, przestrzenią, czasem, nigdy nie wiemy, dokąd zawędrujemy za Elizą Kącką: od Norwida do Melville`a, od Gombrowicza do Diderota, od Schulza do „Pana Tadeusza”. Otwierają się nam oczy na nowe rozumienie i tekstu i człowieka, który go napisał. To swobodna gawęda pełna ważkich treści i zaskakujących spostrzeżeń otwiera nam te oczy i każe patrzeć inaczej, szerzej, bardziej intuicyjnie, odważyć się wejść na niezdeptane ścieżki.

Tak więc Gombrowicz, Norwid, ale i nuta współczesności, w dodatku kobiecej, tego niedocenianego „krzątactwa” w codzienności, celebry powszedniości rzeczy i czynności, na której wszak stoi świat. Mowa rzecz jasna o Jolancie Brach-Czaina i jej epifaniach przyziemności w „Szczelinach czasu” i „Błonach umysłu”.

Znalazłam w „Idiomach” także moich ulubieńców: Schulza i Leśmiana. O ile Schulza mam „wyczytanego” w te i nazad, o Schulzu takoż, to wkroczenie do „Leśmiandii” onieśmieliło mnie i zachwyciło, pozwalając mi uporządkować i pogłębić to, co dotąd zaledwie podpowiadała mi intuicja. Eliza Kącka stworzyła dla mnie Leśmiana – filozofa niepełności, poetę niewyobrażalności. Schulz zmyślał się i stwarzał w micie, Leśmian ukrywał się za poezją, znikał w niej. Obaj więc, jako ludzie, pozostają dla nas tajemnicą.

Okazuje się, że Eliza Kącka podziela moją fascynację wędrówkami po krainach wyobrażonych, uporządkowanych i opisanych przez Manguela i Guadalupiego. Potężne to tomiszcze towarzyszy mi na co dzień, przenosząc w krainę fantazji, przypominając wymyślone czy tylko „przeinaczone” tła wielu literackich opowieści. Tła, które odgrywają w każdej historii rolę ważną, niekiedy wręcz ją stwarzając i uwiarygadniając. Nie wszystkie znam, autorzy więc inspirują mnie w poszukiwaniach. Te zaś miejsca, które przechowałam w pamięci, znów otwierają się przede mną zapraszająco. Wyspa Robinsona, zamek Kafki, niezapomniane Macondo i Dolina Muminków… Taka obfitość do wyboru, w zależności od nastroju, w pogoni za skojarzeniami, jako wstęp do nostalgicznego powrotu. I odpoczynek zawsze w którymś z „Niewidzialnych miast” Italo Calvino – terytorium już przeze mnie zasiedzonym.

Elizę Kącką cechuje duża wrażliwość i uważność na słowo. Obraca je ona w dłoniach z respektem, formuje, rozróżnia rozmaite jego rejestry, dosłowne i te ledwie domyślne, zestawiając je ze sobą. Jest nie tylko obserwatorką, relacjonuje zdarzenia i fakty, ale też buduje nowe znaczenia, piętrzy je, komponuje porównania. Niczym wirtuoz, który z nieciekawych, rozpiętych na pięciolinii znaczków wyczarowuje melodię, tak autorka proste wyrazy układa w symbole, parabole i wysublimowane kolaże. I jeśli gdzieś widzę „wgląd” Olgi Tokarczuk, opisywany tutaj jako „nagłe, całościowe, spontaniczne uświadomienie sobie za jednym razem istoty”, to właśnie w tych mądrych, niekiedy wręcz poetyckich esejach Elizy Kąckiej.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/

Dobry pisarz przemawia do nas poprzez swoje dzieła, które nadal żyją i rezonują wtedy, gdy jego już nie ma. W swojej twórczości nadal istnieje i ma głos, wpływ na nasze emocje, a co za tym idzie, także poglądy i wybory. Są twórcy niepodrabialni, jedyni w swoim rodzaju, niczym idiomy, odczytywani jako całość, pewien stempel, po którym ich rozpoznajemy. Nie wszyscy byli tacy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Sutra serca” Yana Lianke tytułem nawiązuje do ważnego buddyjskiego tekstu – „Serce wielkiej mądrości osiągające drugi brzeg”, religijnej księgi zawierającej nauki Buddy. To pradawna, mądra myśl, jedna z prawd w zwięzły sposób opisujących idee świata, tutaj: ideę pustki. Wszelkie zjawiska są od siebie zależne, wpływają na siebie i się warunkują, żadne nie zachodzi w pustce, zupełnie samodzielnie i indywidualnie.

Tak też i w tej monumentalnej, wielopłaszczyznowej powieści chińskiego autora przenikają się płaszczyzny ducha i materii, religii i polityki, wiary i realnego życia, miłości i pragmatyzmu, ciała i psyche. Mamy wszak do czynienia z człowiekiem, naturą złożoną ze sprzeczności, pragnień trudnych do pogodzenia, istotą żyjącą w zbiorowości, w społecznym systemie, który nie pozwala na całkowitą swobodę i wolność, który ostro weryfikuje ideały, sprowadzając je na ziemię. „Ludzie są tak blisko, niebo tak daleko, świat z dnia na dzień płynie tym samym rytmem – rytmem głodu, pragnienia i zaspokojenia.”

Pekin. Centrum Kształcenia Religijnego. Instytucja państwowa kształcąca duchownych różnych religii w duchu wspólnoty, tolerancji i wzajemnego zrozumienia. Przynajmniej z początku tak się nam wydaje. Najwyżsi kapłani buddyzmu, taoizmu, islamu, protestantyzmu i katolicyzmu, zakwaterowani w wielopiętrowym akademiku, biorący udział w ogólnych wykładach, ubrani w duchowne szaty swojego wyznania – oto bohaterowie „Sutry serca”. Imam Tian Dongqing, pastor Wang Changping, dyrektor Gong, mistrzyni Yuhui i mistrzyni Shuiyue – tak bardzo różne. W końcu zaś dwoje młodych, wchodzących w życie, w sferę seksualności i pokus: taoista Mingzheng i buddystka Yahui, których los zetknie ze sobą i wystawi na niejedną próbę, pozostawiając w końcu zupełnie odmienionymi, w pewien sposób oczyszczonymi, ale czy szczęśliwymi?

Bogowie potrzebni są ludziom, ale i ludzie są niezbędni bogom, ich wiara i działanie w wierze wzmacniają boską moc. Przekonuje się o tym Yahui, stojąc na wprost Jezusa, Maryi, Mahometa, Laozi i Guanyin. To ona pozwala znów wznieść się im do nieba. Czy zostawią ludzi samym sobie, nieczuli na ich los?

„Sutra serca” jest pełna symboliki, możemy ją odczytywać na wielu poziomach. Z pewnością pierwsza lektura nie odkryje przed nami całej głębi powieści. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście zderzenie polityki, systemowej polityki państwa z religią, a ściślej dążenie do wykorzystania silnie zakorzenionej w społeczeństwie chińskim wiary, wpisanej w jego tradycję od wieków, próba sprytnego wprzęgnięcia jej w służbę „ludowi” – czytaj: władzy. Nie chodzi zatem o wzajemne poznanie najważniejszych elementów każdej z pięciu doktryn, ani o pogłębienie wiedzy o nich. Pytania, na które egzaminowani słuchacze wykładów muszą odpowiadać przy zaliczeniach końcowych mówią nie pozostawiają złudzeń. A przecież sama myśl o oswojeniu różnego spojrzenia na boskość, poznania zakresu sacrum, sfery przekonań i praktyk każdej z większych religii, by łatwiej było zaakceptować i uszanować tę inność, dostrzegając zarazem obszary zbieżne, ta myśl wydaje się nie tylko mądra i kusząca, ale wręcz rewolucyjna. W przypadku Centrum mamy jednak do czynienia z oczywistą manipulacją i naciskiem. Metody wpływania na przywódców ruchów religijnych i czołowych duchownych są rozmaite, opracowane drobiazgowo i, co gorsza, skuteczne. Każdy z bohaterów, mimo obcowania ze sferą świętą, pozostaje tylko słabym człowiekiem. Skusić go może perspektywa kariery, wzbogacenia się, zaspokojenia pożądania, kupna wymarzonego mieszkania czy choćby odnalezienia nigdy nie widzianego ojca.

Na ziemię, do ludzi, schodzą bogowie. Ogrom problemów, nieszczęść, ludzka chwiejność i uleganie wszelkiego rodzaju żądzom odbiera im moce, skazuje na amnezję, a może wkrótce i na niebyt. Pośród ludzi krąży także sam diabeł, pod postacią Bezimiennego kusi do zła, podpowiada perfidne rozwiązania i karmi się do przesytu ludzką słabością. Ludzie rywalizują między sobą, religie między sobą, do rywalizacji stają też siły światła i ciemności. Jak skończy się to przeciąganie liny, komu przypadnie laur zwycięstwa?

Wiele jest tutaj nieoczywistości, które można odczytać rozmaicie. Pastor Wang popełnił samobójstwo w celi czy też po prostu zdołał jakoś „zniknąć”, pojmując jak nierówno rozłożone są siły w tej walce o „rząd dusz” ? Bohaterowie nie poddają się łatwo. Przynajmniej nie wszyscy. Walczą z własnym sumieniem, żałują i próbują odkupić winy poprzez cierpienie, samookaleczenie albo zadośćuczynienie krzywd. Ci, którzy wbrew wszystkiemu, pozostają niezłomni, jak mistrzyni Yuhui, umierają, nie mogąc pogodzić się z okropną rzeczywistością. Co jest miarą religijności – wysokie datki, palenie świeczek przy ołtarzykach, pełniona funkcja? Mahomet oznajmia Yahui: „Im uboższe i skromniejsze są świątynie, tym bardziej dusze mnie potrzebują. Będę się tam często pojawiał.”

„Sutrę serca” można by nazwać moralitetem, poematem filozoficznym skanującym ludzką duszę, powieścią psychologiczną pochylającą się nad jednostką przegrywającą w zderzeniu ze społeczno-polityczną machiną nacisku. Jest też niczym relacja z meczu sacrum kontra profanum, w którym świeckość wybija się na pierwsze miejsce. Jest to jednak zwycięstwo wielce problematyczne, wywalczone w pocie czoła, z użyciem podstępu, w nieczystej grze.

Zdaję sobie sprawę z faktu, że wielu aspektów zawartych w powieści nie zdołałam dostrzec albo zrozumieć. Podobną niemoc czułam przy lekturze „Szatańskich wersetów”. Bezradność ta przerodziła się jednak w energię nakierowaną na bliższe poznanie prezentowanych tutaj systemów religijnych, związanej z nimi filozofii, dotarcie do ich istoty, by pojąć założenia i normy postępowania, jakie wyznacza. Tak więc „Sutra serca” może być bodźcem, przyczynkiem do refleksji nad moralnością, nad wiernością zasadom, nad ludzkimi możliwościami i ograniczeniami, a także wszelkimi konsekwencjami podejmowanych wyborów. Wszak polityka z religią splatają się nie tylko w chińskiej rzeczywistości. Człowiek jest wodzony na pokuszenie wszędzie i od wieków. Jeśli dobrze się rozejrzymy nie będziemy musieli wcale daleko szukać.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/

„Sutra serca” Yana Lianke tytułem nawiązuje do ważnego buddyjskiego tekstu – „Serce wielkiej mądrości osiągające drugi brzeg”, religijnej księgi zawierającej nauki Buddy. To pradawna, mądra myśl, jedna z prawd w zwięzły sposób opisujących idee świata, tutaj: ideę pustki. Wszelkie zjawiska są od siebie zależne, wpływają na siebie i się warunkują, żadne nie zachodzi w pustce,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wypalony, zmarznięty, z głową przyspawaną do nieba, skazany na to, żeby odejść…”

Och, ten Bernhard… zdarzyło mi się niejeden raz westchnąć podczas lektury wydanych u nas po raz pierwszy dwóch dość wczesnych opowiadań austriackiego pisarza. Jedne z pierwszych, a już bardzo charakterystyczne, bernhardowskie w stylu i treści, rozpoznawalne. Jak to się dzieje, że z początku wchodzę w jego teksty z dużym oporem, odpychają mnie one, prowokują do zamknięcia książki, do ucieczki od czającego się tam mroku i przedziwnej bernhardowskiej obsesyjności, od labiryntu niekończących się zdań, powtarzanych maniakalnie całych wersów. Za każdym nawrotem można jednak dostrzec nowy sens, podkreślenie znaczenia czy choćby nadanie tekstowi pewnego reprezentatywnego, dostrzegalnego rytmu. I łapiemy się na tym, że niemal niezauważalnie w ten rytm wpadamy, staramy się mu dorównać, nie zgubić tempa, i… raptem dochodzimy do ostatniego zdania.

Tak też było i z „Chodzeniem”, chyba najbardziej zwariowanym tekstem Bernharda, z jakim miałam do czynienia. Jest hipnotyzujący, zasysa nas i każe tańczyć do własnej melodii, coraz szybciej i szybciej, niczym w transie, do całkowitego zapamiętania. „Amras” jest natomiast odmienne w formie, charakteryzuje je dogłębny smutek, przeczucie nieuchronności śmierci, która, odroczona w czasie, i tak się dopełni. Powtórzenia niemal tu nie występują, pojawiają się dopiero pod sam koniec, gdy bohaterowie pędzą w stronę dramatycznego zwieńczenia, niczym ćmy zwabione światłem, bez namysłu, siłą instynktu. Świat staje się coraz trudniejszy do zniesienia, ucieczka przed nim coraz bardziej paniczna, na przyspieszonym, urywanym oddechu.

Czemu więc tak różne opowiadania umieszczono w jednym tomiku? Czy rzeczywiście są aż tak odmienne? Wbrew formalnym różnicom, wbrew odmiennemu nastrojowi, w „Chodzeniu” gniewnie sarkastycznemu, a „Amras” przygnębiająco profetycznemu, łączy je postawiona w samym centrum jednostka. Człowiek ma tutaj niewielki wpływ na swoje życie, popychane przez otoczenie, a także tłamszone przez bezduszny mechanizm państwa, dąży ono do nieuchronnej klęski. Jednostka jest samotna. Nawet w otoczeniu pozostałych, równie osamotnionych jednostek, nawet, jak w „Amras” zmuszona do przebywania bez przerwy w jednym pomieszczeniu z bratem, coraz głębiej zapada się w swoją osobność, pragnie tej alienacji i zarazem nie może jej znieść.

Bohaterem „Chodzenia” jest Oehler, nawykły do poniedziałkowych i środowych spacerów ze swoim towarzyszem. Raz w tygodniu towarzyszył mu Karrer, jednak postradał zmysły na skutek samobójczej śmierci Hollensteinera. Ten zaś targnął się na życie, gdy okazało się, że państwo wstrzymało dotację jego naukowego projektu, dzieła życia. To państwo „nienawidzi wszystkiego, co nadzwyczajne, niczego nie nienawidzi głębiej niż nadzwyczajności. Jasne jest bowiem, że w tym państwie chroni się i raz po raz popiera wyłącznie tępotę, brak środków i dyletantyzm, i że w tym państwie wszystkie środki ładuje się wyłącznie w partactwo i w to, co zbędne.” Możemy sobie wyobrazić z jak zjadliwą pogardą brzmi „to państwo”, kilkakrotnie dobitnie powtórzone, w ustach samego Bernharda. Nie ukrywał od swojego niechętnego stosunku do Austrii, w kolejnych utworach podkreślał jej zachowawczość, rozrośniętą do niemożliwości biurokrację, markowanie działań, obojętność czy wręcz pogardliwą wrogość do obywateli. Cóż jednak począć, gdy ten kraj to najważniejsze, co mamy, nie potrafimy wyrzucić go z serca pomimo jego licznych wad, nie mamy w sobie tyle determinacji, by osiąść gdzie indziej. Bohater „Chodzenia” powrócił z Ameryki do Austrii, wie więc dobrze, o czym mówi. Bardzo możliwe, że samego Bernharda także kusiło porzucenie ojczyzny, która napawała go takim niesmakiem, że w testamencie zakazał publikowania w Austrii swoich utworów i wystawiania sztuk aż do 2059 roku. Wszyscy mamy świadomość, jak cienka granica oddziela miłość od nienawiści.

„Chodzenie” i „Amras” zdecydowanie różni sposób zastosowanej narracji. W pierwszym z opowiadań mamy do czynienia z istnym szaleństwem powtórzeń, wręcz jakby kompulsywnym, nie do zatrzymania. Jest to wszak celowe, autor szuka bowiem nowych środków wyrazu, innego sposobu ekspresji, poruszenia czytelnika. Akurat zastosowana tutaj metoda nadaje utworowi dynamiczne tempo, efekt przyśpieszającego spaceru, aż do zadyszki, co umyślnie wprowadza czytelnika w rodzaj somnambulicznego, uzależniającego transu, którego z początku nie jesteśmy nawet świadomi, później zaś nie potrafimy (nie chcemy?) już się z niego wyzwolić.

W „Amras” zaś ekspansywność narracji, z początku spokojnej, wręcz niemrawej, także się nasila, popadając z kolei w coraz mocniejsze rozedrganie nerwów, coraz wyższe napięcie, w miarę rozwoju akcji, zmierzającej ku kulminacji, by później znów się wyciszyć. Tutaj rzeczywistość komentuje K., jeden z braci. Waltera możemy poznać wczytując się w urywane, nerwowe fragmenty jego notatek. W „Chodzeniu” natomiast w ogóle świat jest nam przedstawiany nawet nie z drugiej, a z trzeciej czy czwartej ręki. Narrator przytacza swoją rozmowę z Oehlerem, ten jednak posiłkuje się tym, co usłyszał od Karrera, a ten z kolei od Hollensteinera, który… i tak dalej. „W gruncie rzeczy wszystko, co się mówi, jest cytatem.” A idąc stale, mówi się i myśli dużo. Temu też poświęcona jest opowieść: chodzeniu, mówieniu i myśleniu, niekoniecznie akurat w takiej kolejności. Panowie chodząc wprowadzają się zarazem w ferwor rozmowy, w filozofowanie na temat człowieka i świata, ludzkich nawyków, przyzwyczajeń i uzależnień, stanowiących znak rozpoznawczy każdego z nas, na temat obstrukcji państwa, które stopniowo, niczym wampir, wysysa siły z obywateli, by na koniec zostawić ich samym sobie na zatracenie. Wszystkie te rozważania prowadzą do jednego wniosku – świat jest okropny. „Sztuką jest więc niewątpliwie znoszenie tego, co nieznośne i nieodczuwanie tego, co potworne, jako potworności. Sztuka istnienia wbrew faktom, mówi Oehler, jest sztuką najtrudniejszą ze wszystkich sztuk.” Czemu więc ludzie, sami będąc nieszczęśliwi, bezrozumnie płodzą kolejnych ludzi, którzy też później będą przeklinać swoje życie? Być może nawet będą chcieli je zakończyć, przerwać poprzez samobójstwo, jak rodzina w „Amras” czy Hollensteiner w „Chodzeniu”. Zastanawia pesymistyczna konkluzja: „stopniowo wymierająca, a wreszcie całkowicie bezludna ziemia byłaby prawdopodobnie czymś najpiękniejszym.” Czy nie spotykamy się z podobnym myśleniem dzisiaj, choćby w odniesieniu do wyniszczających wojen i siejących spustoszenie w naturze zmian klimatycznych? Człowiek nosi w sobie pierwiastek dewastacji, rujnowania, siebie i tego, co wokół niego. Jego samego zaś gubi myślenie, prowadzące nieuniknienie do odkrycia smutnej prawdy o sobie i świecie, do ostatecznych rozwiązań albo do obłędu. Jednak wpadając w obłęd nie jesteśmy już tego faktu świadomi, tak więc droga ta zdaje się być daremna i bezsensowna.

Wizja rzeczywistości przedstawiana przez Bernharda jest z gruntu przerażająco smutna i tragiczna. Człowiek nie ma niemal nic do powiedzenia, nie jest w stanie ani przewidzieć, ani tym bardziej przeciwdziałać upadkowi. „Nic bowiem nie jest nieodwołalne i nic nie jest obliczone z góry, ale wiele, i to często najstraszniejszych rzeczy, przychodzi ot tak, całkiem po prostu.” Ów determinizm przytłacza, odbiera chęć działania, przekreśla nadzieję i paraliżuje. Nie poddając się czarnej wizji Bernharda, szukając mimo wszystko i wbrew wszystkiemu jasnych punktów naszego istnienia na ziemi, nie lekceważmy jednak jego spostrzeżeń odnoszących się do natury człowieka i świata, zachowajmy w sobie uważność i wrażliwość na wszelkie symptomy destrukcji.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/

„Wypalony, zmarznięty, z głową przyspawaną do nieba, skazany na to, żeby odejść…”

Och, ten Bernhard… zdarzyło mi się niejeden raz westchnąć podczas lektury wydanych u nas po raz pierwszy dwóch dość wczesnych opowiadań austriackiego pisarza. Jedne z pierwszych, a już bardzo charakterystyczne, bernhardowskie w stylu i treści, rozpoznawalne. Jak to się dzieje, że z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika jazzwoman

z ostatnich 3 m-cy
jazzwoman
2024-06-08 22:41:14
jazzwoman oceniła książkę Idiomy. Eseje na
8 / 10
i dodała opinię:
2024-06-08 22:41:14
jazzwoman oceniła książkę Idiomy. Eseje na
8 / 10
i dodała opinię:

Dobry pisarz przemawia do nas poprzez swoje dzieła, które nadal żyją i rezonują wtedy, gdy jego już nie ma. W swojej twórczości nadal istnieje i ma głos, wpływ na nasze emocje, a co za tym idzie, także poglądy i wybory. Są twórcy niepodrabialni, jedyni w swoim rodzaju, niczym idiomy, odcz...

Rozwiń Rozwiń
Idiomy. Eseje Eliza Kącka
Średnia ocena:
7.5 / 10
4 ocen
jazzwoman
2024-06-05 21:39:51
jazzwoman oceniła książkę Sutra Serca na
8 / 10
i dodała opinię:
2024-06-05 21:39:51
jazzwoman oceniła książkę Sutra Serca na
8 / 10
i dodała opinię:

„Sutra serca” Yana Lianke tytułem nawiązuje do ważnego buddyjskiego tekstu – „Serce wielkiej mądrości osiągające drugi brzeg”, religijnej księgi zawierającej nauki Buddy. To pradawna, mądra myśl, jedna z prawd w zwięzły sposób opisujących idee świata, tutaj: ideę pustki. Wszelkie zjawiska ...

Rozwiń Rozwiń
Sutra Serca Yan Lianke
Średnia ocena:
7.4 / 10
15 ocen
jazzwoman
2024-05-30 13:59:04
jazzwoman oceniła książkę Chodzenie. Amras na
8 / 10
i dodała opinię:
2024-05-30 13:59:04
jazzwoman oceniła książkę Chodzenie. Amras na
8 / 10
i dodała opinię:

„Wypalony, zmarznięty, z głową przyspawaną do nieba, skazany na to, żeby odejść…”

Och, ten Bernhard… zdarzyło mi się niejeden raz westchnąć podczas lektury wydanych u nas po raz pierwszy dwóch dość wczesnych opowiadań austriackiego pisarza. Jedne z pierwszych, a już bardzo charakt...

Rozwiń Rozwiń
Chodzenie. Amras Thomas Bernhard
Średnia ocena:
7.5 / 10
84 ocen
jazzwoman
2024-05-29 19:01:15
jazzwoman oceniła książkę Mokra biel Bambino na
8 / 10
i dodała opinię:
2024-05-29 19:01:15
jazzwoman oceniła książkę Mokra biel Bambino na
8 / 10
i dodała opinię:

Tomik opowiadań Aleksandry Igras zaskakuje dojrzałością. To miniaturki z życia zwykłych ludzi, a zarazem coś więcej – metafora naszych poszukiwań i tęsknot w pogoni za którymi wkraczamy na błędne ścieżki zbyt oczywistych skojarzeń, które poniewczasie odsłaniają swoje właściwe znaczenia. Ws...

Rozwiń Rozwiń
Mokra biel Bambino Aleksandra Igras
Średnia ocena:
9 / 10
2 ocen
jazzwoman
2024-05-27 20:37:02
jazzwoman oceniła książkę Nienawiść do literatury na
8 / 10
i dodała opinię:
2024-05-27 20:37:02
jazzwoman oceniła książkę Nienawiść do literatury na
8 / 10
i dodała opinię:

Literatura to dziedzina, na której „używano sobie” od tak dawna, że autor w swojej monografii sięga zaledwie do czasów Platona, niepodważalnego największego „inkwizytora” poetów, widzącego ich stanowczo poza granicami swojego idealnego państwa. Wiadomo jednak, że cofnąć można by się jeszcz...

Rozwiń Rozwiń
Nienawiść do literatury William Marx
Seria: IMAGO
Średnia ocena:
6.2 / 10
5 ocen
jazzwoman
2024-05-25 23:23:44
jazzwoman oceniła książkę O Schulzu. Egzystencji, erotyzmie i myśli… Repliki i fikcje na
8 / 10
i dodała opinię:
2024-05-25 23:23:44
jazzwoman oceniła książkę O Schulzu. Egzystencji, erotyzmie i myśli… Repliki i fikcje na
8 / 10
i dodała opinię:

„Sam Jerzy Ficowski, którego opinie trudno kwestionować, podał w wątpliwość wyłącznie „klasyczne metody literaturoznawstwa”. Twierdził, że sama nauka nie wystarczy, by zbliżyć się do światów Schulza.”

Każda monografia poświęcona Brunonowi Schulzowi i jego nieoczywistej twórczości,...

Rozwiń Rozwiń
jazzwoman
2024-05-24 01:27:52
jazzwoman oceniła książkę Diabeł to czarny pies na
9 / 10
i dodała opinię:
2024-05-24 01:27:52
jazzwoman oceniła książkę Diabeł to czarny pies na
9 / 10
i dodała opinię:

„(…) Afryka jest jak rozpalone żelazo, odciska swoje piętno na każdym, kto choćby zbliży się do równika.”

W zbiorze piętnastu opowiadań Sandora Jaszberenyi`ego, układających się w inteligentną, spójną opowieść, Afryka jawi się nam nie tylko jako kontynent pełen słonecznego żaru, al...

Rozwiń Rozwiń
Diabeł to czarny pies Sándor Jászberényi
Średnia ocena:
6.6 / 10
14 ocen
jazzwoman
2024-05-20 01:12:27
jazzwoman oceniła książkę Na siedząco lepiej się ucieka na
9 / 10
i dodała opinię:
2024-05-20 01:12:27
jazzwoman oceniła książkę Na siedząco lepiej się ucieka na
9 / 10
i dodała opinię:

Wielkie podziękowania dla wydawnictwa „Od Do” za umożliwienie mi spotkania z twórczością Aloisa Hotschniga. Ten ceniony i nagradzany w Austrii pisarz, u nas, a być może i w wielu innych miejscach na świecie, pozostaje całkowicie nieznany. Wielka to szkoda, gdyż opowiadania zamieszczone w t...

Rozwiń Rozwiń
jazzwoman
2024-05-17 22:25:15
jazzwoman oceniła książkę Miasto Zwycięstwa na
8 / 10
i dodała opinię:
2024-05-17 22:25:15
jazzwoman oceniła książkę Miasto Zwycięstwa na
8 / 10
i dodała opinię:

„Może taka jest historia ludzkości: krótkotrwała iluzja szczęśliwych zwycięstw w długim kontinuum bolesnych, rozczarowujących klęsk.”

„Miasto Zwycięstwa”, najnowsze dzieło Salmana Rushdiego, jest wspaniałą, epicką przypowieścią o naturze człowieka, świata, pułapkach władzy i nat...

Rozwiń Rozwiń
Miasto Zwycięstwa Salman Rushdie
Średnia ocena:
7.3 / 10
47 ocen
jazzwoman
2024-05-10 20:43:22
jazzwoman oceniła książkę Koniec świata na mojej ulicy na
8 / 10
i dodała opinię:
2024-05-10 20:43:22
jazzwoman oceniła książkę Koniec świata na mojej ulicy na
8 / 10
i dodała opinię:

Trudno nam pogodzić się z faktem, że ludzie, miejsca, przedmioty związane z naszym dzieciństwem, młodością, z latami minionymi, zmieniają się, starzeją, niszczeją, ustępują miejsca nowemu, które przecież naturalną koleją rzeczy musi nastąpić. W braku innego wyjścia godzimy się z nieuniknio...

Rozwiń Rozwiń

statystyki

W sumie
przeczytano
519
książek
Średnio w roku
przeczytane
130
książek
Opinie były
pomocne
2 550
razy
W sumie
wystawione
518
ocen ze średnią 8,0

Spędzone
na czytaniu
2 630
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
2
godziny
51
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
20
książek [+ Dodaj]