Z urodzenia krakowianka, z wykształcenia polonistka, absolwentka UJ, a z zamiłowania tropicielka historycznych tajemnic i wielbicielka podróży. Przez ponad czterdzieści lat mieszkała poza Polską - najpierw w Indiach, potem w Afryce, by wreszcie zamieszkać przez ponad trzydzieści lat w Kanadzie. A podróże te wiązały się z pracą męża Jerzego, inżyniera górnika, który swym talentem służył przy budowie kolejnych kopalń.
Powieść przedstawiająca poselstwo papieskie do Chana Mongołów. Historyczne postacie, podróż z Rzymu przez ziemie polskie na wyżynę Karakorum, przygody, egzotyka to wymarzone składniki na świetną powieść historyczną. Tym większe rozczarowanie mnie spotkało. Język jest drętwy, brakuje polotu a akcja się ślimaczy. To tylko 260 stron a męczyłam je przez tydzień. Szkoda, bo miałam nadzieję na wyborna ucztę czytelniczą.
Bardzo lubię powieści autorki. Jedne bardziej, drugie mniej, a ta zapadnie mi w pamięci na pewno na długi czas. Przejdźmy do konkretów.
Wielki plus za wielowymiarowość bohaterów i dobre wykreowanie ich na kanwie renesansowej Rzeczpospolitej. Bardzo polubiłam Halszkę oraz Katarzynę Telniczankę. O dziwo, mimo mojej ogólnej obojętności dla Bony, w tej książce dała się darzyć sympatią. Na minus zasługuje dla mnie przedstawienie Anny Jagiellonki – późniejszego króla Polski. Znowu spotykamy się tutaj ze stereotypem brzydkiej starej panny z wyłupiastymi oczami (portrety, na których Ania jest przedstawiona jako stara i pomarszczona kobieta nie były malowane za jej życia, więc de facto nie wiemy, jak naprawdę wyglądała).
Przejdźmy do rysu historycznego i stylu. Tutaj kolejny plus. Piękne stylizacje językowe, emocjonujące dialogi i dosyć wartka akcja. Rozdziały mi się nie dłużyły, a wszystkie intrygi były naprawdę tak mocno dopracowane, że momentami nie mogłam się oderwać. „Królewska krew” to idealne uzupełnienie „Izabeli Jagiellonki”. Serdecznie polecam!