Nie tak miało być Amy Lea 7,6
„Nie tak miało być” to książka, która od razu mnie zainteresowała. Młodzieżówka z wrogami i podróżą w czasie? Brzmi świetnie, zwłaszcza, że szukałam czegoś lżejszego, ze względu na zastój, z którego dopiero co wyszłam.
Niestety, nie podpasowała mi.
Zacznę może od samego wątku przeniesienia się w przyszłość. Nawet jeśli przymknę oko na to, że stało się to dość późno (dokładnie w jednej czwartej książk),a w rozdziałach poprzedzających, znalazło się dużo niepotrzebnych scen, to sama podróż w czasie wciąż była dla mnie niesatysfakcjonująca. Odniosłam wrażenie, że wątek ten został przedstawiony w sposób pobieżny, płytki. Zabrakło jakiegoś lepszego wyjaśnienia, większego wpływu na życie postaci. Bo tak naprawdę, poza tym, że nasza główna para nagle stała się narzeczeństwem, ani oni, ani osoby z ich otoczenia, nie przeszli jakiejś zauważalnej przemiany. Wciąż zachowywali się tak jak wcześniej, nawet jeśli byli w innych życiowych miejscach.
Oprócz tego, dla mnie, jako czytelniczki, sam sposób w jaki przenieśli się bohaterowie był oczywisty. Co więcej, znalazł się on nawet w opisie. A jednak nasi bohaterowie na to nie wpadli i zapewne by tego nie zrobili, gdyby nie czysty przypadek.
Kolejną kwestią są bohaterowie. Mają oni po siedemnaście lat (przez część książki trzydzieści),jednak ich zachowanie temu po prostu przeczy. Zachowują się oni w kompletnie niedojrzały sposób, unikają konfrontacji i rozmów, a gdy coś im się nie podoba, po prostu się obrażają. Takiego zachowania mogłabym spodziewać się po kimś, kto dopiero zaczyna liceum, a nie kimś, kto po wakacjach wybiera się na studia.
Miałam też problem z polubieniem bohaterów, nie licząc Joshuy, do którego zapałałam największą sympatią, choć i on miał denerwujące momenty. Jeśli chodzi o Charlotte, jest to odczucie czysto subiektywne. Nie pasował mi jej charakter, zachowanie i sposoby na rozwiązywanie problemów. Jeśli chodzi o postacie drugoplanowe – jej mamę i przyjaciół – niestety, byli oni za słabo zarysowani. Większość składała się z dwóch cech na krzyż, o ile w ogóle (tak, na ciebie patrzę, Ollie).
Wątek romantyczny nie był zły. Jasne, miewał lepsze i gorsze momenty, ale ogólnie wypadał dobrze. Faktycznie mogłam zobaczyć to, jak bohaterowie zaczynają coś do siebie czuć, nie było to jakoś bardzo nagłe czy przeciągnięte. Sama ich relacja była dość urocza, a kilka scen wywołała na mojej twarzy uśmiech.
Mam jednak dwa zastrzeżenia. Pierwsze to brak komunikacji. Rozumiem, że dramy, konflikty i tym podobne, czasami są potrzebne, by ruszyć fabułę naprzód, ale nienawidzę, po prostu nienawidzę, jak ich powodem jest to, że bohaterowie nie umieją ze sobą porozmawiać. Jakby, przepraszam, ale jeśli teraz tego nie potraficie, to jak wy chcecie się komunikować w poważnym związku?
Drugie to brak prawdziwej wrogości. Gdy czytam książkę, której opis mówi, że oni się nie lubią, są wrogami, a ona to w ogóle go nienawidzi najbardziej na świecie, to oczekuję, że między nimi naprawdę będzie ta nienawiść i napięcie. A nie, że bohaterka ciągle myśli, że o matko, jak ona go nienawidzi, o matko, jak on ją denerwuje. No fajnie, ale co z tego, skoro chwilę później widzę, jak cała ta nienawiść opiera się na przepychankach słownych i wyścigu do szafek, a później gdy coś się dzieje, nawet powiedziała mu o swoim problemie. Zwłaszcza, że powodem tej nienawiści był, nie uwierzycie, brak komunikacji. Dla mnie to bardziej wyglądało, jak relacja przyjaciół, którzy lubią sobie wzajemnie dogryzać i się denerwować, ale okej.
Nie jest to moja ulubiona pozycja, ale nie mogę też powiedzieć, że była kategorycznie zła. Po prostu nie trafiła do mnie.