Saturnin Zdeněk Jirotka 7,5
ocenił(a) na 73 lata temu „Saturnin” pana Jirotki to książka do której zabierałem się niczym przysłowiowy pies, do równie przysłowiowego jeża. Czyli niechętnie/ostrożnie. Czemu? Cóż... W dużej mierze za sprawą opisu, czy też raczej jego fragmentu :
„Czy istnieje czeska książka, którą Czesi wolą od "Szwejka"? Nie, powiecie. A jednak! Istnieje i po 60 latach powraca w nowym polskim przekładzie!”
Przeczytałem i jako wielbiciela przygód Szwejka naszły mnie wątpliwości. Marketingowe brednie, wyolbrzymianie pomyślałem sobie, ale... Jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że a) ekspertem w dziedzinie gustów i upodobań naszych południowych sąsiadów nie jestem i b) przeczytawszy książkę Haska jakieś kilkanaście razy i darząc ją i jej bohatera wielką sympatią, zapewne nie jestem zbyt obiektywny. A co za tym idzie...W końcu pomimo dość wysoko zawieszonej – moim zdaniem – poprzeczki i obaw o zderzenie oczekiwań z rzeczywistością, zacząłem czytać i...
Rozczarowany nieco wzruszałem co jakiś czas jedynie ramionami. Owszem zaczęło się nieźle, owszem humorystycznie, ciekawe postaci, owszem od razu przypadł mi do gustu tytułowy Saturnin i jego „agresywny stoicyzm” oraz fantazja, ale... Gdzie jej tam do Szwejka – myślałem sobie i odłożyłem. I tak raz czy dwa... Aż w końcu uświadomiłem sobie, że wzmianka o Szwejku jest/była myląca, że to zupełnie co innego i nie ma sensu porównywać ją z dziełem Haska i „szukać dziury w całym”, tylko po prostu czytać. Co też zrobiłem i nie żałuję.
Rzecz to bowiem bardzo, ale to bardzo przyjemna. Momentami sielankowa i/lub idylliczna, a zarazem humorystyczna i klimatyczna.
„W czym tkwi czar "Saturnina"? To absurdalny angielski humor w czeskim wydaniu. Miks idealny.”
Możemy wyczytać w opisie i zdecydowanie coś w tym jest, chociaż o owych inspiracjach autora twórczością chociażby niejakich Jerome'a K. Jerome'a (Trzech panów w łódce...) czy P.G. Woodehouse'a uświadomił mi, przypomniał dopiero w swym posłowiu pan Engelking. Mnie osobiście kojarzyła się ona z jakiegoś powodu z twórczością Verne'a, którego zresztą autor pod koniec, przy okazji listu Saturnina do swego pana, też wspomina. (podobnie jak chociażby Dumasa, czy Jerome'a) - „Będzie pan zmuszony skonstatować, że wyspa wcale nie była tajemnicza, a jeśli już, to tylko przez pięć tygodni i nie w balonie” - piszę w nim, w pewnym momencie ówze opisując działania Biura ds. Sprowadzania Fabuł Powieściowych do Właściwych Wymiarów. (J. Verne – Tajemnicza Wyspa). Natrafiwszy na wzmiankę o wspomnianych wyżej autorach angielskich, a zwłaszcza tym pierwszym (z Woodehousem póki co nie miałem przyjemności/styczności),pomyślałem sobie – faktycznie coś w tym jest, gdy się nad tym zastanowić. Styl, specyficzne pełne dystansu spojrzenie, owa wspominana przez pana Engelkinga też idylliczność, dyskretne szyderstwo, specyficzny humor... Zdecydowanie owe inspiracje tu widać. Co tylko bardziej pobudziło moją ciekawość jeśli idzie o tego drugiego, czyli – jak go nazywa pan Engelking – jednego z najpoczytniejszych humorystów XX wieku, pana Woodehouse'a.
ALE... Jeśli ktoś spodziewa się humoru rodem z Monty Pythona, czy tego znanego z książek np. Terry'ego Pratchett'a czy Douglas'a Adams'a... Nie tędy droga, inne czasy, inna bajka.
Reasumując... Pomimo inspiracji humorem angielskim/brytyjskim wciąż wyraźnie jednocześnie bardzo czeska, niczym debreczyńskie parówki czy gulasz wołowy z knedlikami. A przy tym... Bardzo przyjemna, sympatyczna i/lub pozytywna, plus można się miejscami faktycznie uśmiać. Tytułowy Saturnin to ktoś kogo fajnie by było mieć za przyjaciela, bo służących nikt już nie zatrudnia raczej. Ktoś z kim można by dosłownie i w przenośni konie kraść. Szkoda zatem, że nie ma go w książce więcej, kosztem np. ograniczenia nieco wątku romantycznego. Sympatię wzbudza również, a przy okazji bawi - mistrz dyskretnego szyderstwa, niejaki doktor Vlach. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu wspomniany już wcześniej list Saturnina i zawarty w nim opis działalności, również już wspomnianego Biura, a zwłaszcza fragment o rewolwerowcu ;)
Jedyny „problem”...Wzmianka o Szwejku trochę tu wprowadza zamieszanie, bo to jednak – przynajmniej moim zdaniem – dwie zupełnie różne/inne książki. Co do upodobań braci Czechów i jej jakoby wyższości nad Szwejkiem... Kwestia gustu oczywiście i ich prawo, dla mnie jednak choć książka pana Jirotki przypadła mi nie powiem do gustu... Szwejk to Szwejk i basta!.
Zdecydowanie polecam.