Tyrania status quo Milton Friedman 7,2
ocenił(a) na 32 lata temu Książka powstała jako komentarz przed wyborami prezydenckimi w USA, które przyniosły wybór Ronalda Reagana na jego drugą kadencję prezydencką. Zaletą jej jest to, co wielu – chyba włącznie z polskim wydawcą – uważa za jej obciążenie: solidna porcja niekiedy bardzo szczegółowych informacji o gospodarce Stanów Zjednoczonych – szczególnie w latach 1978-1984, ale nie tylko, bo niekiedy również w odniesieniu całego XX wieku. Główna teza też nie jest pozbawiona wartości: najważniejszych reform nowe rządy powinny dokonywać w okresie swojego „miesiąca miodowego”, czyli pierwszych 6-9 miesięcy po objęciu władzy. Później zaczyna działać tytułowa „tyrania status quo”, czyli działania rządu paraliżowane są przez „żelazny trójkąt” beneficjentów dotychczasowego stanu rzeczy-biurokracji rządowej-polityków.
Beneficjenci są w stanie wywierać skuteczną presję na polityków, gdyż stanowią grupy skoncentrowane, w odróżnieniu od finansującego im ze swoich danin beneficja rozproszonego ogółu podatników. O ile też beneficjenci odnoszą korzyści wyraźne i dostrzegalne, to konieczne dla ich sfinansowania obciążenia rozłożone na ogół pozostałych są tak bardzo rozproszone i przez to niewielkie, że w praktyce dla ogółu niedostrzegalne. Dzięki temu mogą stopniowo nawarstwiać się przez lata, zmniejszając zdolność podatkową społeczeństwa.
Autorzy wskazują urząd prezydenta i reformę konstytucyjną jako instrumenty przełamania „żelaznego trójkąta” blokującego realizację w USA ich liberalnej koncepcji „ograniczenia państwa”. W przypadku prezydenta ma to wynikać z faktu, że, jako wybierany przez ogół obywateli, stać ma on ponad partykularnymi interesami poszczególnych mniejszości. W przypadku reformy konstytucyjnej, miałaby ona polegać m.in. na generalnym zakazie deficytu budżetowego, wprowadzeniu podatku liniowego i wzmocnieniu kompetencji prezydenta w zakresie wetowania budżetu – poprzez umożliwienie mu wetowania poszczególnych jego części, a nie jedynie całości.
Szczegółowe recepty autorów odnoszą się do zmniejszenia wydatków rządowych, podatków i zapobiegania deficytom, przeciwdziałania inflacji i przestępczości, wydatków na obronność, reformy oświaty oraz do polityki przemysłowej, zatrudnienia i handlu zagranicznego. Niektóre spostrzeżenia wydają się celne – na przykład te dotyczące bonów oświatowych, ukrytego opodatkowania w postaci „pełzających progów podatkowych”, czy niemal braku „dolnej granicy efektywności” w przypadku biurokracji państwowych.
Większość twierdzeń i wniosków jest jednak oparta na sztucznie wyizolowanych przesłankach i arbitralna; są to twierdzenia często bardzo ogólne i „zawieszone w powietrzu”- niepoparte danymi, lub odnoszące się do danych sztucznie wyizolowanych. Friedmanowie rozpatrują na przykład izolowane relacje handlowe USA z Japonią, pomijając zupełnie inne państwa. Pomijają zupełnie czynnik bezpieczeństwa ekonomicznego, uznając posiadanie przez państwo lub nie potencjału wytwórczego w danej gałęzi gospodarki za fakt w zasadzie dla niego obojętny, skoro w miejsce zamierających gałęzi przemysłu mają jakoby wyrastać inne, a produkcję własną można suplementować importem i wyprowadzeniem produkcji za granicę.
Autorzy lekceważą też zupełnie strategiczną wagę biologicznej i materialnej kondycji ludności, choć w USA u progu XX wieku to właśnie wielki kapitał Rockefellerów, Carnagiech, Fordów itd. zastępował państwo w polityce zdrowotnej i oświatowej, zdając sobie sprawę że gospodarce potrzebni są zdrowi pracownicy, wykwalifikowane kadry menedżerskie i chłonny rynek wewnętrzny. Friedmanowie tymczasem proponują choćby, by populację USA wystawić na niehamowane degradujące oddziaływania narkotyków „bo walka z nimi nie ma sensu”. Z tej perspektywy, zaproponowana przez nich doktryna jest receptą nie tyle na „odchudzenie rządu”, co na dezorganizację kraju.