-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać294
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński18
-
Artykuły„(Nie) mówmy o seksie” – Storytel i SEXEDPL w intymnych rozmowach bez tabuBarbaraDorosz2
-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński15
Biblioteczka
2024-05-30
2024-05-23
„Debit” to dość poprawnie pod kątem narracyjnym napisana powieść, w której jednak fabuła nie jest szczególnie interesująca.
Historia umiejscowiona jest w nieokreślonej, acz niedalekiej przyszłości, w której świat opanował groźny wirus. Treść podzielona jest na trzy ciągi, opowiadające o grupach postaci, z których każda utknęła w innych okolicznościach, zagrażających życiu i prowadzących do kolejnych morderstw.
Zanim czytelnik zdoła zorientować się w tle fabuły, czyli sytuacji pandemicznej świata przedstawionego, mija trochę zbyt dużo czasu, tak że na początku książki można poczuć się zdezorientowanym, jako że pierwsze rozdziały opowiadają głównie o bohaterach uwięzionych w różnych miejscach i ich działaniach zaraz po wypadku, wybudzeniu się, etc., które mogą nie być tak oczywiste i zrozumiałe bez wiedzy na temat szerszego ich kontekstu.
Na początku lektury zatem nie wiedziałam za bardzo, o co właściwie będzie chodziło w „Debicie”, ale miałam nadzieję, że wątki ułożą się w jakąś bardziej intrygującą całość. Trzy ciągi jednak przez większość powieści nie łączą się ze sobą prawie wcale, a kiedy w końcu wyjaśnione zostaje powiązanie między nimi, nie robi to w sumie żadnego wrażenia – nie ma w nim nic specjalnie zaskakującego, ujawnienie sekretu jednego z bohaterów właściwie nie nadaje historii jakiegoś nowego wymiaru, niczego nie zmienia w ogólnym odbiorze treści.
Zakończenie wydaje się trochę wydumane i naciągane, jako że właśnie odkrycie powiązania dotychczasowych trzech historii nie jest w najmniejszym stopniu spektakularne, autorka próbuje jeszcze zadziwić czytelnika jakąś kolejną tajemnicą, przy czym dopisaną jakby na siłę, bo niesugerowaną wcześniej w tekście, a zatem brzmiącą, by tak rzec, nieadekwatnie do efektu, jaki Tudor chciałaby osiągnąć.
Mimo że język książki jest przystępny, a budowa fabuły logiczna, dla mnie w „Debicie” nie ma praktycznie nic, co by wciągało czy angażowało: bohaterowie nie wydali mi się interesujący, ich perypetiom w moim odczuciu brakowało napięcia, które mocniej by mnie zaciekawiło ich losami, nie ma tu gry psychologicznej, kolejne zgony, w zamierzeniu mające pewnie stopniować grozę, nie wywołują wcale emocji, tło całej fabuły zaś tłumaczone zostaje zbyt późno i zbyt mało klarownie.
Do przeczytania, ale bez wrażeń.
„Debit” to dość poprawnie pod kątem narracyjnym napisana powieść, w której jednak fabuła nie jest szczególnie interesująca.
Historia umiejscowiona jest w nieokreślonej, acz niedalekiej przyszłości, w której świat opanował groźny wirus. Treść podzielona jest na trzy ciągi, opowiadające o grupach postaci, z których każda utknęła w innych okolicznościach, zagrażających życiu i...
2024-05-12
„Tancerka z Moulin Rouge” to beletryzowana historia Louise Weber, która była paryską celebrytką pod koniec XIX wieku. Osiągnęła rozgłos jako królowa kankana, tańcząc w słynnym kabarecie na Montmartrze.
Fabuła sama w sobie jest dosyć ciekawa, jako że oparta na faktach, chociaż z punktu widzenia człowieka współczesnego trudno jest być pod wrażeniem skandali, jakich dopuszczała się Goulue – były one sensacją w odniesieniu do ówczesnych standardów kulturowych i dziś trudno wyobrazić sobie, aby mogły wzbudzać poruszenie, np. fakt prezentowania czerwonego serca naszytego na galoty na wysokości pośladków.
Sama książka zresztą nie za bardzo daje czytelnikowi rozeznanie w warunkach społecznych i kulturalnych tamtych czasów, jako że niestety narracja nie jest zbyt dobrze prowadzona.
Powieść ma skrótowy charakter, zarówno w odniesieniu do portretów bohaterów, jak i przedstawiania poszczególnych scen i całej chronologii zdarzeń. Dialogi najczęściej wydają się dosyć niezręczne i w połączeniu z resztą połowicznych opisów na pewno nie dodają książce wiarygodności.
Mimo że „Tancerka...” koncentruje się na ukazaniu postaci Weber, właściwie trudno powiedzieć, aby odbiorca miał okazję jakoś wczuć się w jej historię. Mimo opisów jej zachowania brak tutaj głębszego wglądu w jej motywy, brak pełniejszego portretu psychologicznego, zwłaszcza w drugiej połowie. A skoro tak mało można tu zrozumieć tytułową bohaterkę, postaci drugoplanowe w ogóle wydają się już bezkształtne i niekoherentne.
Ta męcząca skrotowość dotyczy także opisów poszczególnych scen, w których np. brak przedstawienia ruchów postaci, tak że w ciągu dialogu czytelnik nagle dowiaduje się, że dany bohater robi coś, o czym odbiorca nie został uprzedzony, albo że reaguje w jakiś sposób, którego przyczyna nie została wystarczająco objaśniona – tego typu zabieg odbiera tekstowi płynność, powoduje, że treść nabiera nieprzejrzystego, wyrywkowego charakteru, jakby przed oczami czytelnika przewijał się nie cały odcinek serialu, ale jego poszatkowane fragmenty. Chronologia także bardzo tu ubolewa, ponieważ autorka zrezygnowała z klarownego informowania odbiorcy, ile czasu upłynęło pomiędzy kolejnymi zdarzeniami i czytelnik dowiaduje się tego nagle w ciągu lektury, na przykład na podstawie informacji o wieku siostrzeńca Weber. Dla mnie brak jasnego określenia chronologii wprowadzał tylko dodatkowy chaos w i tak już niezbyt składną treść.
Podczas lektury byłam znużona i sfrustrowana brakiem płynności narracji, odczuwałam silnie brak wystarczających opisów i ostatecznie książka nie przyniosła mi żadnego zadowolenia. „Tancerka...” jest raczej planem wydarzeń, któremu brakuje rozbudowania, i nie stanowi dobrego pomysłu na rozrywkę czytelniczą.
Odradzam.
„Tancerka z Moulin Rouge” to beletryzowana historia Louise Weber, która była paryską celebrytką pod koniec XIX wieku. Osiągnęła rozgłos jako królowa kankana, tańcząc w słynnym kabarecie na Montmartrze.
Fabuła sama w sobie jest dosyć ciekawa, jako że oparta na faktach, chociaż z punktu widzenia człowieka współczesnego trudno jest być pod wrażeniem skandali, jakich...
2024-05-03
W „Dzielnicy” autor trochę odchodzi od głownego tematu serii, jakim jest apokalipsa zombie, nawiedzająca Wrocław. W tym tomie bohaterowie, chociaż nadal borykają się z problemem krwiożerczych nieumarłych i nieraz giną za ich sprawą, skupiają się już bardziej na walce między sobą.
W tej części postaci znów jest bardzo dużo, a choć powtarzają się sylwetki wojskowych, które występowały także w poprzednich tomach, trudno przywiązać się do któregokolwiek z nich, gdyż ich grupa na tle reszty nie wyróżnia się jako wiodąca w historii.
Autor łączy tu wątki humorystyczne, jak chociażby wyprawa po zestaw do destylacji wódki, z elementami wprost z powieści wojennych, dotyczących strategii podchodzenia przeciwnika i zastawiania na niego pułapek. Mi najbardziej podobał się wątek szaleńca religijnego, który pod pozorem pomocy bliźnim zamieniał ich w kolejne zombie, służąc, jak był przekonany, jako pomocnik Boga podczas Sądu Ostatecznego. Niestety wątek ten przewinął się jedynie w toku fabuły, a jego rozwiązanie mnie nie zadowoliło.
Głównym bowiem tematem, jak mam wrażenie, miała tu być konfrontacja z pozostałą na ziemiach polskich armią radziecką, z którą wrocławscy wojskowi będą musieli poradzić sobie jako dodatkowym zagrożeniem. Zombiaki stają się już wtedy jedynie elementem pobocznym, który żywi będą wykorzystywać przeciwko sobie. Nie ma tu już tak wiele opisów wpadania w łapska nieumarłych, nie ma tak dużo opisów rozrywanych flaków – Szmidt traktuje tabuny umarlaków bardziej pod kątem logistycznym, opowiadając, w jaki sposób postaci je omijają, łapią, składują, przeprowadzają w inne miejsca.
Nie ma w tym tomie już za bardzo grozy wynikającej z samego obcowania z krwiożerczymi zmartwychwstańcami, czemu się nie dziwię, bo autor wyeksplorował ten temat już w poprzednich częściach i musiał w końcu odejść od schematu opisywania jednej nocy, podczas której wszyscy giną masakrowani na różne sposoby, i dać historii jakiś ciąg dalszy. Mi jednak o wiele bardziej podobała się fabuła „Krat”, jako że tam Szmidt nakreślił klarowniej strony konfliktu, przybliżył charakterystyki członków więziennego gangu, którzy terroryzowali innych ocalonych – mogłam poczuć się zaangażowana w historię w sposób bardziej indywidualny, polubić postaci lub się do nich zniechęcić.
Tutaj, jako że znów bohaterowie są masą, w której jednostki mają jedynie imię i naziwsko oraz drobny opis, trudno mi było wciągnąć się mocniej w historię. Dodatkowo nie przepadam za tematami wojskowymi, takimi jak uzbrojenie i taktyka, a w „Dzielnicy” jest tego stosunkowo sporo, co tylko mnie dodatkowo nużyło podczas lektury.
Kończąc serię, cieszę się, że się z nią zapoznałam, aczkolwiek żałuję, że całość nie została stworzona bardziej na takiej kanwie jak „Kraty”.
W „Dzielnicy” autor trochę odchodzi od głownego tematu serii, jakim jest apokalipsa zombie, nawiedzająca Wrocław. W tym tomie bohaterowie, chociaż nadal borykają się z problemem krwiożerczych nieumarłych i nieraz giną za ich sprawą, skupiają się już bardziej na walce między sobą.
W tej części postaci znów jest bardzo dużo, a choć powtarzają się sylwetki wojskowych, które...
2024-04-23
„Dolinę szpiegów” czytało mi się jak krew z nosa. Jestem na ogół upartym czytelnikiem i nie lubię porzucać książek przed ich skończeniem, a ta książka nie posiada aż tak złej narracji, jeśli chodzi o sam język, aby stała się absolutnie nieznośna – niemniej przeprawa przez nią była wyjątkowo nudna i bolesna.
Sam pomysł na fabułę nie był zły, bo zasadza się na akcji, jaką wywiad polski ma przeprowadzić w celu kradzieży archiwum z danymi nazistowskich agentów, a autor przejawia tu pewne przygotowanie warsztatowe, potrafi w sposób logiczny, a nieraz zajmujący prowadzić historię. Niestety mimo to treść ma pewne poważne wady.
Tym, co mnie męczyło podczas lektury, jest tendencja Michniewicza to składania tekstu z bardzo dużej ilości krótkich, pojednyczych zdań – w moim odczuciu odbiera to fabule płynności, odziera ją z dynamizmu czysto literackiego. Ponadto w książce występuje ogromna ilość powtórzeń: raz jest to na przykład niepotrzebne wyjaśnienie wypowiedzi bohatera, która sama w sobie jest wystarczająco klarowna, nieraz jest to opisanie tego samego zdarzenia z różnych perspektyw, które zamiast dodawać wydarzeniom wielowymairowości, tylko je dublują.
Książka ma ponad 600 stron i niestety bardzo duża jej część to zbędne opisy, rozwlekające w nieskończoność akcję i całe mnóstwo powtórzeń, które powodują, że w powieści nie ma żadnego napięcia, a losy bohaterów nie intrygują.
„Dolina szpiegów” okrutnie mnie wymęczyła i na pewno jej nie polecam.
„Dolinę szpiegów” czytało mi się jak krew z nosa. Jestem na ogół upartym czytelnikiem i nie lubię porzucać książek przed ich skończeniem, a ta książka nie posiada aż tak złej narracji, jeśli chodzi o sam język, aby stała się absolutnie nieznośna – niemniej przeprawa przez nią była wyjątkowo nudna i bolesna.
Sam pomysł na fabułę nie był zły, bo zasadza się na akcji, jaką...
2024-03-31
„Ostatnia tajemnica” to powieść obyczajowa, którą można uznać za ciepłą i lekką – jest napisana tak pogodnym, delikatnym tonem, że czyta się ją bardzo łatwo i szybko.
Fabuła opiera się na spleceniu historii kilkorga bohaterów, których połączył zbieg okoliczności: z jednej strony mamy do czynienia z losami staruszki Sabiny, której młodość poznajemy, oraz rodziny Elizy, która przeżywa swoje kryzysy.
Zdarzenia przedstawione w książce dotyczą bardzo przyziemnych rzeczy, dziejących się na co dzień, takich jak niesnaski w małżeństwie, bunt nastolatki, naturalna śmierć i choroby, toteż nie ma tu nic, co by szczególnie emocjonowało. Fabuła w dodatku toczy się dość wolno, skupiając czasami na opisach robienia zakupów czy usterkach w wymagającym remontu domu.
Tytułowa tajemnica wiąże się z powodem, dla którego Sabina chce przed śmiercią skontaktować się z nigdy niewidzianą wnuczką, natomiast samo rozwikłanie tego sekretu wydawało mi się zbyt wydumane – skrywana tajemnica, tak naprawdę niedotycząca niczego szczególnie ważnego, spowodowała nieproporcjonalnie wiele zamieszania i stanowiła błahy przyczynek do jakiegoś rozdmuchanego konfliktu.
Sama zresztą Sabina ma skłonność do dramatyzowania: absolutnie nie polubiłam jej jako bohaterki – jest niestety typową Grażyną. Otóż wyszła za mąż za faceta, który miał naukowe zainteresowania i przede wszystkim chciał realizować swoją życiową pasję, co oczywiście wzbudzało w niej wyłącznie złość, że małżonek, zamiast siedzieć w nią w domu, zajmuje się czymś, co go fascynuje. Sabina rzecz jasna nie miała za bardzo własnego życia i uważała, że związek musi kręcić się wokół niej i zamiast zająć się sobą podczas nieobecności męża, skupiała jedynie na hodowaniu egoistycznego żalu do niego. Druga z bohaterek, Eliza, jest niestety dokładnie taka sama – np. kiedy jej nastoletnia córka złości się, bo matka zapomniała o czymś dla niej ważnym, o czym mówiła jej od tygodnia, Eliza absolutnie jej nie rozumie i bagatelizuje potrzeby dziecka, uważając, że jej własne sprawy są o wiele ważniejsze: w tej konkretnej sytuacji chciała z córką upiec ciasto i jest niezadowolona, że z powodu jej własnego zapominalstwa nie spędzą razem w taki sposób czasu, samolubnie zwalając winę na nastolatkę, że ta jej o czymś nie przypomniała.
Moja niechęć do bohaterek wiąże się z tym, że nienawidzę takiego „grażyństwa”, natomiast jestem pewna, że czytelniczki, które tylko siedzą w domu z dziećmi i lubują się w takich tematach jak gotowanie i rośliny doniczkowe, będą lekturą zachwycone. Dodatkowo wątki śmierci ze starości czy w wyniku choroby nowotworowej będą dla nich pewnie bardzo wzruszające – ja mam do tego całkowicie stoickie podejście i nie widzę w tym żadnego dramatu.
Ogólnie rzecz biorąc, książka jest bardzo dobrze napisana, natomiast jak dla mnie jej tematyka jest zbyt mdła, powszednia, przewidywalna i dotycząca życia takiego pokroju ludzi, którego w rzeczywistości nie znoszę.
„Ostatnia tajemnica” to powieść obyczajowa, którą można uznać za ciepłą i lekką – jest napisana tak pogodnym, delikatnym tonem, że czyta się ją bardzo łatwo i szybko.
Fabuła opiera się na spleceniu historii kilkorga bohaterów, których połączył zbieg okoliczności: z jednej strony mamy do czynienia z losami staruszki Sabiny, której młodość poznajemy, oraz rodziny Elizy, która...
2024-03-27
„Kraty” to kolejna część „Szczurów Wrocławia” – wprawdzie pierwsza niezbyt mi się podobała, za to druga była znacznie lepsza, więc do lektury kolejnej podeszłam już z lepszym nastawieniem. „Kraty” okazały się mieć wiele plusów, ale też trochę drobnych minusów.
Tym, co nie podobało mi się w „Chaosie”, była zbyt duża liczba postaci i bardzo przekrojowy zakres akcji, opowiadający losy mieszkańców w rozmaitych zakątkach miasta. Takie nagromadzenie różnych wątków zakłócało przejrzystość treści, było wręcz męczące. W „Szpitalu” natomiast autor ograniczył już ilość postaci i przestrzeń, w jakiej odbywają się ich perypetie, dzięki czemu powieść zyskała na klarowności, a odbiorca mógł poczuć się zachęcony do większego zaangażowania w historię.
W „Kratach” Szmidt powrócił do grupy bohaterów, znanych już pobieżnie czytelnikowi z części pierwszej, czyli wojskowych, którzy zakładają bazę w miejskim zoo. Dodał do tego również dwa inne ciągi narracji: wątek strażników więzienia, którzy wyrzucili stamtąd skazańców, aby zyskać w ten sposób schronienie dla swoich rodzin, oraz wątek samych więźniów, pozostawionych za murami na pastwę losu.
Ograniczenie fabuły do trzech równoległych historii było bardzo dobrym zabiegiem – urozmaicającym treść, a jednocześnie na tyle ustrukturyzowanym, że odbiorca nie pogubi się w wydarzeniach. Jako że wojskowi występowali w tomie pierwszym, ich wątek nie był dla mnie interesujący, ponieważ kojarzył mi się z tą nużącą sieczką z „Chaosu”. Zaciekawiła mnie za to bardzo część poświęcona perypetiom uwolnionych przestępców, którzy zakładają gang i walczą o przetrwanie, terroryzując okolicznych niedobitków. Dodawało to książce grozy – wizja tłumów zombie nie jest dla mnie tak przerażająca, jak idea ludzkiego okrucieństwa, bo stanowi coś abstrakcyjnego, zaś istnienie potworów takich jak opisani skazańcy to iście mrożąca krew w żyłach rzeczywistość.
Mogę zatem powiedzieć, że tę jedną trzecią książki czytało mi się naprawdę dobrze, zaś dwie pozostałe z mniejszym już trochę zaciekawieniem. Tym, co ponadto stanowiło plus, było odejście fabuły od schematyczności dwóch poprzednich tomów, w których wydarzenia rozgrywały się wedle zasady: pozorny spokój – nagły atak zombie – panika – zgony. Tutaj autor skupił się już na rozbudowaniu intrygi o konflikt między przestępcami, próbującymi przejąć kontrolę, a strażnikami i wojskowymi.
Uważam, że „Kraty” mogą dostarczyć odbiorcy przyzwoitej rozrywki w klimacie post-apo; ja na pewno przeczytam jeszcze następną część.
„Kraty” to kolejna część „Szczurów Wrocławia” – wprawdzie pierwsza niezbyt mi się podobała, za to druga była znacznie lepsza, więc do lektury kolejnej podeszłam już z lepszym nastawieniem. „Kraty” okazały się mieć wiele plusów, ale też trochę drobnych minusów.
Tym, co nie podobało mi się w „Chaosie”, była zbyt duża liczba postaci i bardzo przekrojowy zakres akcji,...
2024-03-17
Autor „Ostatniego azylu” miał niezły pomysł na fabułę i potrafi też poprawnie prowadzić narrację, natomiast powieść mimo tego i tak nie jest zbyt dobra, a wina tkwi tu w samej budowie treści.
Przez pierwsze 50 stron czytelnik przechodzi przez mnóstwo „migawek”, które mają stanowić wprowadzenie do historii, natomiast ich ilość jest po prostu zbyt duża – co kolejny rozdział, to jakiś nowy wątek. Zanim zaczną one jakoś do siebie pasować, mija zbyt wiele czasu i na tym etapie czytelnik może poczuć się już sfrustrowany. Ja sama, po przeczytaniu 1/3 książki, nadal miałam wrażenie, że „właściwa” narracja nadal się nie zaczęła.
Kiedy jednak już ruszyła, przyszło kolejne rozczarowanie: historia niemalże pozbawiona jest akcji i większość zdarzeń dzieje się na łamach statycznych, niekończących się dialogów. Owszem, autor stosuje tu pauzy na przedstawienie ruchu bohaterów czy opis otoczenia, jednak i tak stosunek dialogów do reszty tekstu jest nieproporcjonalnie duży – przez to podczas lektury miałam wrażenie, jakbym oglądała bardzo nudną operę mydlaną: niby postaci opowiadają o tym, co powinno ekscytować, czyli wyścig pomiędzy wywiadami kilku państw mający na celu znalezienie rozwiązania zagadki związanej z jakimiś historycznymi artefaktami, ale przez formę, w jakiej to jest przedstawione, całkiem traci w wymiarze emocjonalnym. Historia w ogóle mnie nie zaintrygowała, nie wciągnęła, nie byłam ciekawa, co zdarzy się dalej – trudno bowiem się zaangażować, kiedy jedyne, z czym ma się do czynienia, to rozmowy siedzących czy stojących postaci, w dodatku pozbawione takich przerywników jak opis chociażby mimiki bohaterów, brzmienia głosu, mowy ciała, które wprowadzałyby trochę dynamiki i dramatyzmu.
Postaci tutaj w ogóle wydają się okrutnie płaskie, bo brak nawet opisu ich wyglądu – autor owszem, czasem wtrąci fragment o tym, w co są ubrane, ale zgadnijcie, w jaki sposób to czasem podaje? Oczywiście w dialogu! Zdarza się, że bohaterowie po prostu w toku rozmowy opisują nawzajem swoje odzienie, co brzmi dość kuriozalnie.
Jako że treść opiera się na dialogach, sam główny wątek, czyli akcje wywiadowcze, nie jest moim zdaniem wystarczająco klarowny i odbiorca może pogubić się w tych wszystkich koligacjach, nazwach, powiązaniach, jakie bohaterowie wymieniają w trakcie rozmów. Był to kolejny minus, który zniechęcał mnie podczas lektury, bo nie znoszę chaotyczności w fabule.
Dodatkowo wszystkie zwroty akcji, które mogłyby przyciągać uwagę czytelnika i budować napięcie, także znikają w ciągu tych niekończących się dialogów – gdyby były chociaż plastyczne, być może ogólny wydźwięk historii byłby inny. Jednak jako że stanowią nic innego jak masę „mechanicznego” tekstu bez głębi, nie ma tu według mnie nic, co by wzbudziło w odbiorcy jakiekolwiek emocje.
Lektura „Ostatniego azylu” dosyć mnie znużyła i oprócz wrażenia, że była nudna, pewnie nie zapamiętam z niej nic więcej.
Moim zdaniem, jeśli ktoś ma ochotę na literaturę sensacyjną, lepiej zrobi, jeśli sięgnie po książkę Vincenta V. Severskiego albo Roberta Ludluma.
Nie polecam.
Autor „Ostatniego azylu” miał niezły pomysł na fabułę i potrafi też poprawnie prowadzić narrację, natomiast powieść mimo tego i tak nie jest zbyt dobra, a wina tkwi tu w samej budowie treści.
Przez pierwsze 50 stron czytelnik przechodzi przez mnóstwo „migawek”, które mają stanowić wprowadzenie do historii, natomiast ich ilość jest po prostu zbyt duża – co kolejny rozdział,...
„Polowanie na Hitlera” to bezpośrednia kontynuacja „W służbie Hitlera” - moim zdaniem jej znajomość jest esencjonalna, jako że w tym tomie poznajemy dalsze losy jednej z głównych bohaterek poprzedniej części.
Książka przedstawia fikcję historyczną, opisującą urywek dalszego życia Hitlera po zakończeniu II Wojny Światowej. Wedle badaczy popełnił on samobójstwo, natomiast Matthews w swej powieści pozwala mu pożyć trochę dłużej, prezentując sytuację, w której zostałby najbardziej poszukiwanym w owym czasie zbrodniarzem w Europie, i opisując próby odnalezienia go przez różne służby.
Autor nagina tu fakty i stosuje je wybiórczo, aby dopasować do wymyślonej przez siebie fabuły, sięga też po niewyjaśnione, sensacyjne teorie, jak np. ta o „złotym pociągu”, niemniej można się z lektury dowiedzieć również różnych prawdziwych ciekawostek, np. na temat udziału kościoła katolickiego w ukrywaniu nazistów po wojnie.
Matthews, jak przekonałam się za sprawą jego „Sekretnego pokoju w Auschwitz”, nie ma zbyt wielkiego talentu do snucia narracji obyczajowej – gdy historia schodzi do kwestii prywatnych bohaterów, staje się trochę „kanciasta”, czasami sztuczna i niewiarygodna. Na szczęście w „Polowaniu na Hitlera” tego typu wątków nie ma zbyt wiele: zamiast prowadzić dialogi i budować relacje między postaciami, autor woli skoncentrować się na beletryzacji swojej wiedzy historycznej i snuciu jej wybranej przez siebie wersji. Miesza bohaterów fikcyjnych z rzeczywistymi osobami – w posłowiu napisał, że wcześniej zapoznał się z różnymi opracowaniami na ich temat i na tej podstawie wyrobił sobie o nich określone wyobrażenia, którym starał się dać wyraz na stronach „Polowania…”.
Mi taka forma zapoznawania się z rozmaitymi informacjami bardzo odpowiada, tym bardziej, że książkę czyta się łatwo i szybko – ukazanie historii przez pryzmat powieści powoduje, że odbiorca może w bardzo przystępny sposób przyswoić wiedzę, a przy tym zaznać nieco rozrywki czytelniczej.
Polecam.
„Polowanie na Hitlera” to bezpośrednia kontynuacja „W służbie Hitlera” - moim zdaniem jej znajomość jest esencjonalna, jako że w tym tomie poznajemy dalsze losy jednej z głównych bohaterek poprzedniej części.
Książka przedstawia fikcję historyczną, opisującą urywek dalszego życia Hitlera po zakończeniu II Wojny Światowej. Wedle badaczy popełnił on samobójstwo, natomiast...
„Odlecieć jak najdalej” to historia nastoletniej Oli i jej babci Krystyny, które żyją w Polsce lat 60-tych, borykając się z problemami, jakie stwarzały realia PRL-u, oraz swoim dramatem rodzinnym.
Powieść to wycinek z ich codzienności, w której panujący ustrój niejednokrotnie utrudnia zwykłym ludziom podstawowe sprawy, takie jak wyjazd zagranicę. Autorka umieściła tu także wątek historyczny, dotyczący prześladowań w tamtych czasach powstańców i członków AK.
Narracja prowadzona jest inteligentnie i logicznie, a choć fabuła, z uwagi na swój temat, nie zawiera szczególnie trzymającej w napięciu intrygi, jako że dotyczy codziennego życia zwykłych ludzi, może być interesująca. Może być, gdyż jej odbiór będzie naturalnie uwarunkowany indywidualnymi preferencjami czytelnika. Dla mnie lektura miała trochę zbyt niespieszne tempo, związane po prostu z charakterem zdarzeń, dodatkowo nie za bardzo odpowiadał mi tradycjonalizm i pruderia, bijące z tekstu, natomiast wynikające wprost z warunków kulturowych i społecznych lat 60-tych.
Poza tym jednak tekst jest w moim odczuciu jak najbardziej bez zarzutu: wyważony język, przemyślana budowa fabuły, wiarygodne portrety bohaterek: konserwatywnej, katolickiej babci i jej nastoletniej wnuczki-trzpiotki, przekonujące opisy ich rozterek emocjonalnych. Śmiało dałabym przeczytać tę książkę mojej mamie czy babci, zwłaszcza, że w moim odczuciu grupą docelową tej książki są właśnie starsze kobiety.
Wprawdzie zakończenie wydało mi się nieco wydumane i „na wyrost” w porównaniu do wcześniejszej treści, jako że zawierało np. odniesienia, które nie zostały uprzednio wspomniane w książce, ale widać, iż autorka chciała nim nadać opowieści tematyczną klamrę,
Uważam, że „Odlecieć jak najdalej” to dobry sposób na czytelniczą rozrywkę, choć raczej taką z rodzaju tych spokojnych, służących zarówno odpoczynkowi, jak i namysłowi np. nad przeszłością kraju.
„Odlecieć jak najdalej” to historia nastoletniej Oli i jej babci Krystyny, które żyją w Polsce lat 60-tych, borykając się z problemami, jakie stwarzały realia PRL-u, oraz swoim dramatem rodzinnym.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPowieść to wycinek z ich codzienności, w której panujący ustrój niejednokrotnie utrudnia zwykłym ludziom podstawowe sprawy, takie jak wyjazd zagranicę. Autorka umieściła tu także...