rozwiń zwiń
Brzoza

Profil użytkownika: Brzoza

Kielce Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 2 tygodnie temu
71
Przeczytanych
książek
71
Książek
w biblioteczce
35
Opinii
159
Polubień
opinii
Kielce Mężczyzna
Dodane| 3 książki
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: , , ,

Podczas studiów historycznych miałem przyjemność uczęszczać na zajęcia poświęcone historii Wysp Brytyjskich. Moim szczególnym zainteresowaniem cieszyło się konwersatorium dotyczące średniowiecznemu Albionowi. W owych "ciemnych wiekach" Brytania była wstrząsana licznymi konfliktami. Podzielona na siedem zwalczających się wzajemnie królestw (okres tzw. heptarchii), doznawała także szkód w wyniku najazdów Normanów, czego symbolem jest zniszczenie klasztoru na Lindisfarne. Sytuacji wewnętrznej nie ułatwiały również animozje pomiędzy wyznawcami tradycyjnych, pogańskich wierzeń a zdobywającym coraz liczniejsze grono zwolenników chrześcijaństwem. Jednym z fundamentalnych źródeł historycznych dotyczących tego okresu jest "Historia ecclesiastica gentis Anglorum" pióra Bedy Czcigodnego - anglosaskiego mnicha i uczonego. To właśnie w jego kronice można odszukać imię pewnej anglosaskiej benedyktynki, która ożyła na łamach powieści Nicole Griffith, wydanej nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka w 2017r.



Mowa tu o Hildzie z Whitby, urodzonej w 614r. w bratanicy władcy Nortumbrii, króla Edwina. Czytelnik poznaje ją jako czteroletnią dziewczynkę, której beztroskie lata dzieciństwa wypełnione zabawami z przyjacielem Cianem, zostają brutalnie przerwane przez śmierć ojca, księcia Hererica. Od tej pory przewodniczką po skomplikowanym i bezwzględnym świecie polityki staje się jej matka, Breguswitha, która stara się przygotować Hildę i jej starszą siostrę Hereswithę do roli "tkaczek pokoju". Wydarzeniem, które wyciśnie niezatarte piętno na życiu bystrej i inteligentnej dziewczynki, będzie chrzest przyjęty w wieku trzynastu lat. Chrzest, który po śmierci wyniesie Hildę na ołtarze...



Nicole Griffith podjęła się karkołomnego zadania zrekonstruowania życia św. Hildy z Whitby na podstawie kilku lakonicznych wzmianek wspomnianego Bedy Czcigodnego, uzupełnionych przez najnowsze informacje z zakresu historii i archeologii. W efekcie czytelnicy otrzymują monumentalną, liczącą ponad 600 stron powieść historyczną, będącą pierwszym tomem trylogii "Światło Świata". Nicole Griffith wykonała - nomem omen - benedyktyńską pracę z zakresu etnografii, archeologii, poezji, numizmatyki, językoznawstwa, rolnictwa, kultury materialnej i militarystyki oraz korzystała z pomocy wielu specjalistów. Wszystko po to, by jak najwiarygodniej i z możliwie największą dokładnością przedstawić realia średniowiecznej Anglii z przełomu VI i VII wieku. Dotyczy to zarówno ówczesnej sztuki wojennej, jak i życia codziennego. W tekst wplecione zostały liczne staroirlandzkie, brytańskie, staroangielskie i łacińskie słowa, reprezentujące języki, którymi posługiwano się w czasach Hildy. Ich znaczenie oraz poprawną wymowę zamieszczono w słowniczku znajdującym się na końcu książki - nie ukrywam, że w trakcie lektury byłem zmuszony wielokrotnie z nich skorzystać. Czas, który Autorka poświęciła na research zasługiwałby na słowa najwyższego uznania, gdyby nie jeden istotny fakt: nadmierna szczegółowość w odwzorowaniu świata przedstawionego "spycha" warstwę fabularną na drugi plan, przez co losy Hildy wydają się być jedynie dodatkiem do rozbudowanych opisów przyrody, homeryckich porównań i kwiecistych metafor. W powieści Nicole Griffith trudno wyróżnić główną linię fabularną - to raczej luźny zbiór scen rodzajowych, w których łatwo się pogubić. Lektury nie ułatwia horrendalna ilość bohaterów, z których znaczna część odgrywa marginalną rolę w jednej scenie, znika, po czym pojawia się kilka lat (i kilkaset stron) później. Umieszczone na początku książki drzewo genealogiczne jest niewielką pomocą w gąszczu imion i przydomków. Co gorsza, o postaciach występujących w powieści trudno powiedzieć cokolwiek ponad to, że są. Zabrakło im indywidualnych cech, które pozwoliłyby czytelnikowi je zapamiętać.



Podsumowując, już od dawna żadna książka nie wywołała we mnie tak ambiwalentnych uczuć jak "Hilda". Z jednej strony cieszy mnie - zwłaszcza jako historyka - niezwykle rzetelne odwzorowanie wieków ciemnych z ich duchowym i materialnym dorobkiem, jednak z drugiej strony natłok szczegółów w połączeniu ze specyficzną narracją sprawia, że powieść jest wyjątkowo "ciężkostrawna", przez co wiele osób odstawi ją na półkę przed poznaniem zakończenia. Zabrakło zdolności, którą w "Filarach ziemi" zaprezentował Ken Follet - umiejętnego połączenia fabuły z realiami średniowiecznego świata. Gdybym miał porównać powieść Nicole Griffith do gobelinu wyplatanego przez tkaczkę to uznałbym, że projekt był słuszny, jednak zbyt kunsztowne ściegi psują całokształt.

Recenzja ukazała się pierwotnie na łamach portalu "Sztukater".

Podczas studiów historycznych miałem przyjemność uczęszczać na zajęcia poświęcone historii Wysp Brytyjskich. Moim szczególnym zainteresowaniem cieszyło się konwersatorium dotyczące średniowiecznemu Albionowi. W owych "ciemnych wiekach" Brytania była wstrząsana licznymi konfliktami. Podzielona na siedem zwalczających się wzajemnie królestw (okres tzw. heptarchii), doznawała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moje pierwsze spotkanie z "Adeptem" Adama Przechrzty miało miejsce w listopadzie 2015r. Wtedy to, na łamach miesięcznika "Nowa Fantastyka" ukazało się opowiadanie, które okazało się fragmentem powieści o tym samym tytule, która ujrzała światło dzienne cztery miesiące później. Jej kontynuacją jest "Namiestnik", czyli drugi tom trylogii "Materia Prima", która ukazała się nakładem wydawnictwa "Fabryka Słów".

"Namiestnik" rozwija wątki zapoczątkowane w "Adepcie". Czytelnik kolejny raz spotyka Olafa Rudnickiego, farmaceutę i alchemika, który w Warszawie początku XX wieku wytwarza ezoteryczne lekarstwa oraz prowadzi ekskluzywny hotel, gwarantujący bezpieczeństwo przed potworami pochodzącymi z tajemniczej enklawy. Rudnickiego wspierają towarzysze: pochodząca z enklawy "kuzynka" Anastazja, reprezentująca sztyletników Wiktoria oraz najemnik Anwkicz. Prowadzeniu biznesu nie sprzyja sytuacja międzynarodowa: Wielka Wojna trwa w najlepsze, wojska niemieckie okupują Warszawę, zaś Rosjanie, w tym dawny znajomy generał Aleksander Samarin, przygotowują się do wielkiej kontrofensywy. I choć Rudnicki uparcie stroni od polityki, jest zmuszony lawirować pomiędzy interesami cara i kajzera oraz niepodległościowymi dążeniami rodaków, a także stać na straży kruchego rozejmu pomiędzy ludźmi, a chcącymi opuścić enklawy Przeklętymi.

Największą zaletą książek Adama Przechrzty są doskonale odzwierciedlone realia historyczne - trudno się temu dziwić, skoro sam Autor jest doktorem historii. Nie inaczej jest w przypadku "Namiestnika". Na uznanie zasługują pełne archaizmów wypowiedzi bohaterów, umiejętnie przedstawione konwenanse społeczne i narodowościowe uprzedzenia, zgrabnie wplecione "ciekawostki" (wyjaśnione w znajdującym się na końcu powieści słowniczku) oraz fachowo odwzorowana militarna strona Wielkiej Wojny. Nie wiem ile czasu Adam Przechrzta poświęca na research, ale o przeszłości pisze z niesamowitą gracją, dzięki czemu czytelnik nie jest "przygnieciony" ogromem informacji i historycznych szczegółów. Pod względem ukazania alternatywnej wizji Polski z początku XXw. "Materia Prima" ustępuje jedynie monumentalnej powieści "Lód" Jacka Dukaja.

Kolejnym atutem "Namiestnika" są bohaterowie powieści. Zarówno Olaf Rudnicki, jak i Sasza Samarin rozwijają się, a ich motywacje są zrozumiałe i wiarygodne. Stojące przed nimi (zwyczajne i nadnaturalne) zagrożenia sprawiają, że obaj protagoniści wzbudzają w czytelniku mimowolną sympatię. Warszawski aptekarz i carski generał nie są przy tym jednowymiarowymi postaciami, swoistymi "rycerzami bez skazy ni zmazy". Obaj ulegają emocjom, są gotowi do poświęceń dla przyjaciół, zaś bezlitośni dla wrogów. Nieco gorzej wypadają postacie drugoplanowe. Boli zwłaszcza zmarginalizowanie osoby Anastazji, która została sprowadzona do roli konsultantki w sprawach ezoterycznych. Dwie pozostałe damy, czyli sztyletniczka Wiktoria oraz Anna, ukochana Samarina, są chyba najsłabiej skonstruowanymi postaciami i ustępują księżnej Marii Pawłownej, która jest doskonałym uosobieniem srogiej, choć kochającej babci.

Niestety, "Namiestnik" cierpi na podobne dolegliwości co wcześniejszy "Adept" i obawiam się, że nie wyleczy ich nawet "materia prima". Chodzi tu o powielane schematy, znane z wcześniejszej twórczości Autora oraz dość utarte motywy, zapożyczone z bogatego dorobku fantasy. Adam Przechrzta po raz kolejny serwuje danie składające się z relacji polsko - rosyjskich, działalności służb specjalnych, scen pojedynków na noże, motywu krwi, która po wypiciu zapewnia nadludzkie zdolności...Przytoczone elementy pojawiły się także w poprzednich powieściach Autora, z których wystarczy wymienić "Gambit Wielopolskiego" czy "Demony Leningradu", przez co w cyklu "Materia Prima" brak jest pewnej świeżości. Dotyczy to również kilku pozostałych elementów świata przedstawionego. Mowa tu o enklawach, czyli miejscach dotkniętych katastrofą (w tym wypadku koniunkcją), które są zamieszkałe przez niebezpieczne, zdeformowane istoty. Pomimo zagrożenia ludzie odwiedzają enklawy, chcąc pozyskać cenne artefakty i ingrediencje. Brzmi znajomo? Owszem, na podobnej zasadzie skonstruowano radioaktywną, zamieszkałą przez mutanty ZONĘ, znaną choćby z uniwersum "STALKER". Uważny czytelnik również bez trudu doszuka się podobieństw pomiędzy pochodzącymi z innego wymiaru Przeklętymi a znanymi z opowiadań H.P. Lovecrafta Przedwiecznymi.

Podsumowując, "Namiestnik" wywołał we mnie ambiwalentne odczucia. Kilkutorowo prowadzona akcja trzyma w ciągłym napięciu, bohaterowie wzbudzają sympatię, a realia historyczne wprost zachwycają, jednak fabularna wtórność psuje przyjemność z lektury. Przytoczone zarzuty dla niektórych czytelników nie muszą być wcale wadą - wręcz przeciwnie, trawestując inż. Mamonia można powiedzieć, że "mnie się podobają książki, które już raz przeczytałem". Ja jednak od Adama Przechrzty wymagam czegoś więcej niż solidne czytadło.

Recenzja ukazała się pierwotnie na łamach portalu "Sztukater".

Moje pierwsze spotkanie z "Adeptem" Adama Przechrzty miało miejsce w listopadzie 2015r. Wtedy to, na łamach miesięcznika "Nowa Fantastyka" ukazało się opowiadanie, które okazało się fragmentem powieści o tym samym tytule, która ujrzała światło dzienne cztery miesiące później. Jej kontynuacją jest "Namiestnik", czyli drugi tom trylogii "Materia Prima", która ukazała się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pewna bliska mi osoba wiedząc, że zamierzam zrecenzować "Cesarza" pióra Ryszarda Kapuścińskiego zadała mi proste, lapidarne pytanie: po co? Po co pisać o autorze, który cieszy się zasłużoną sławą najczęściej tłumaczonego polskiego literata, klasyka reportażu i zdobywcy wielu prestiżowych nagród? Czy da się, dokładnie 40 lat od pierwszego wydania, napisać coś nowego o książce, która weszła do światowego kanonu literatury?

Doskonale zdaję sobie sprawę, że zarówno osobie Ryszarda Kapuścińskiego, jak i "Cesarzowi" poświęcono setki - zdecydowanie lepszych i obszerniejszych niż ten - tekstów, które ukazywały się na łamach prestiżowych gazet, m.in. "New York Timesa", "Newsweeka" czy "El Pais". Niniejsza recenzja stanowi zatem nieśmiałą próbę uchwycenia tego, co w "Cesarzu" najlepsze, skłaniające do refleksji lub budzące kontrowersje.

Książka jest owocem wizyty Kapuścińskiego w Addis Abebie w 1974r., kiedy to stolica Etiopii była wstrząsana puczem. Jako korespondent Polskiej Agencji Prasowej relacjonował wojskowy zamach stanu, w wyniku którego od władzy odsunięto tamtejszego cesarza Hajle Sellasje, zaś kontrolę nad państwem przejęła junta, na czele której stanął Aman Mikael Andom. To właśnie obalonemu monarsze, jego otoczeniu, dworzanom i współpracownikom poświęcony jest reportaż, powszechnie uznawany za opus magnum polskiego dziennikarza. Kapuściński wykorzystał niebezpieczny okres rewolty do przeprowadzenia rozmów z nielicznymi pozostałymi przy życiu "ludźmi dworu". Ich anonimowe relacje pozwalają zajrzeć do wnętrza cesarskiego pałacu, który pomimo imponującej fasady krył brudne wnętrza.

Książka rozpoczyna się słynnym - choć wzbudzającym pewne wątpliwości - fragmentem poświęconym cesarskiemu ulubieńcowi, pieskowi Lulu, który w czasie różnych uroczystości państwowych sikał na buty politykom, którzy musieli trwać w bezruchu. Choć scena może wywoływać u niektórych uśmiech politowania - wszak nikomu nic złego się nie stało - to jest ona doskonałym punktem wyjścia do omówienia stosunków panujących na dworze Hajle Sellasjego. Oto elita państwa, choć poniżana, musi udawać, że nic się nie stało z obawy przed utratą cesarskiej łaski, stanowiska, a może i życia. Oportunizm i karierowiczostwo były chorobami trawiącymi dworaków, którzy za wszelką cenę starali się zostać zauważonymi przez monarchę, a następnie wyniesieni ponad innych współpracowników. Zachodziło tu znane zjawisko "wyścigu szczurów", podsycane przez samego Hajle Sellasjego, który do niebotycznych rozmiarów rozbudował aparat państwowy. Warto tu wymienić zaszczytne funkcje: lokaja ścierającego psi mocz, lokaja noszącego cesarską portmonetkę, lokaja układającego poduszki pod cesarskimi stopami, lokaja otwierającego drzwi w Sali Audiencyjnej, lokaja...Nadmierna biurokracja i walka o wpływy dotyczyły również ważniejszych urzędów. Nieprzypadkowo cesarz rozpoczynał dzień od wysłuchania donosów, dostarczanych mu przez trzy różne osoby: szefa wywiadu pałacowego, ministra przemysłu i handlu oraz szefa rządowej policji politycznej.

Największym atutem książki jest jej warstwa faktograficzna. "Cesarz" jest uniwersalnym dziełem ukazującym mechanizmy rządzenia. Kapuściński ujawnia smutną prawdę, że niezależnie od szerokości geograficznej i panującego ustroju politycy są wszędzie tacy sami - nadużywają władzy, knują, unikają odpowiedzialności za swoje decyzje i obawiają się utraty wpływów. Spotkało się z przypuszczeniem, że książka jest w istocie pamfletem na ówczesnego I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka. Co ciekawe, sam Kapuściński czasem odżegnywał się od tej interpretacji, a czasem ją potwierdzał. Nie zmienia to faktu, że na przykładzie etiopskiego monarchy i jego dworu udało się stworzyć doskonałe studium władzy. Wyłania się z niego niejednoznaczny, skomplikowany obraz Hajle Sellasjego - władcy, który z jednej strony rozpoczął liczne inwestycje, wysyłał studentów na zagraniczne uczelnie i walczył z włoskim faszyzmem, a z drugiej lekką ręką wydawał tysiące dolarów na przyjazd pewnej piosenkarki i wystawne uczty, w czasie, gdy naród głodował.

"Cesarz" budzi również wiele kontrowersji. Dotyczy to zwłaszcza gatunkowej przynależności książki, której zarzucano, że nie jest reportażem, a literacką fikcją. Dowodów na to dostarczał sam Kapuściński, który w jednym z wywiadów pisał: "Sam także wymyśliłem mnóstwo różnych słów […] Podzieliłem ludzi dworu na trzy kategorie, określając ich słowami, które nie istnieją w polskim języku. [...] Myślę, że każda władza w momencie zagrożenia dzieli się na kratowych, korkowych i stołowych. To moje słowa". Z fragmentu jasno wynika, że autorem podziału na stronnictwa jest polski dziennikarz, tymczasem w "Cesarzu" został on włożony w usta jednego ze współpracowników Hajle Sellasjego. Wątpliwości jest więcej. Budzą je zarówno inne monologi (o archaizowanym stylu, pełne autoironii, groteski i wysublimowanych porównań, o które trudno podejrzewać zwykłych lokajów), jak również argumenty podnoszone przez Ermiasa Sahle Selassje, wnuka cesarza, który kilka lat temu udzielił wywiadu dla jednego z polskich dzienników.

Otwartą pozostawiam kwestię, czy "Cesarz" to przykład literackiej fikcji, czy też oryginalny reportaż nawiązujący do "nowego dziennikarstwa" (osoby zainteresowane tym tematem odsyłam do świetnej biografii "Kapuściński non-fiction" pióra Artura Domosławskiego). Niezależnie od gatunku jest to wybitne, uniwersalne dzieło, które ujawnia mechanizmy władzy. Władzy, która demoralizuje, deprawuje, wypacza, a na koniec niszczy człowieka. Lektura książki Ryszarda Kapuścińskiego trafi zarówno do miłośników "Księcia" Niccolo Machiavelliego, jak i widzów popularnego serialu "House of Cards".

Recenzja ukazała się pierwotnie na łamach portalu "Sztukater".

Pewna bliska mi osoba wiedząc, że zamierzam zrecenzować "Cesarza" pióra Ryszarda Kapuścińskiego zadała mi proste, lapidarne pytanie: po co? Po co pisać o autorze, który cieszy się zasłużoną sławą najczęściej tłumaczonego polskiego literata, klasyka reportażu i zdobywcy wielu prestiżowych nagród? Czy da się, dokładnie 40 lat od pierwszego wydania, napisać coś nowego o...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Brzoza

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
71
książek
Średnio w roku
przeczytane
9
książek
Opinie były
pomocne
159
razy
W sumie
wystawione
57
ocen ze średnią 6,7

Spędzone
na czytaniu
416
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
9
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
3
książek [+ Dodaj]